Mistrzostwa w Gorzowie – czyli moje „fanzolenie”

Mistrzostwa w Gorzowie – czyli moje „fanzolenie”

Doczekałem się wreszcie chwili wytchnienia w pracy – spakowałem czyste skarpetki i ruszyłem do Katowic – aby dotrzec na przystanek przewozów regionalnych „w te i we w te”.

Tym razem pojechałem jako pasażer. Zaopatrzony w Ipoda rozsiadłem się wygodnie w fotelu z myślą, że na czas podróży międzygwiezdnej utnę sobie drzemkę – mając nadzieję, że pierwszy pilot w osobie Andrzeja i drugi pilot w osobie Ewy zadbają o to, aby po pierwsze mój zadek bezpiecznie dotarł na miejsce, a po drugie moje czasem wygórowane ego miało zagwarantowaną rozrywkę na poziomie przynajmniej minimalnym.

No cóż, normalnym jest, że życie płata nam zawsze jakieś figle – tak własnie i mnie (albo pilotom 🙂 ) spłatało. Bowiem nie uciąłem sobie drzemki – tylko jakoś tak rozwiązał mi się język i przez całą drogę bla… blaa… blaaa. Dobrze, że pierwszy pilot nie miał guzika z napisem … katapulta. Gdyby miał – pewnie jeszcze do dziś kręciłbym się na orbicie okołoziemskiej 🙂

Dojechaliśmy szczęśliwie. Pominę fakt, że kolega Hołowczyc w auto mapie dał w kość (a to zwolnij, a to skręć w prawo potem w lewo… a to za 300m radar – przyśpiesz :)).

Wypakowaliśmy bagaże i dawaj na recepcję. Po otwarciu hotelowych drzwi – musieliśmy mocno stać na nogach, aby podmuch Komuny nie wyrzucił nas na Marsa. Całe szczęście ze choć recepcjonistka była na tyle miła, że dało radę wystać.

Pani rozdzieliła nam pokoje – oczywiście okazało się na miejscu, że jestem bez dokumentów, Ale zatrzepotałem rzęsami i Pani lekko zawstydzona machnęła ręką i dała mi klucze od pokoju.
Ale cóż to były za pokoje… uczcijmy to minutą ciszy…
Generalnie należę do ludzi, którzy czasem nie zwracają uwagi, na otoczenie – jednak jak przeczytałem rachunek za mój pokój – to zacząłem zwracać uwagą na wszystko co mnie otacza. No cóż… ponoć jak się nie ma co się lubi – to się lubi co się ma.
Tak więc lżejszy o trzy stówki mało nie zabiłem się o drzwi windy … bo trzeba było je… otworzyć 🙂
No wiem wiem… ja chłopak miastowy – przyzwyczajony do automatyzacji, a tu taki psikus 🙂
Nie przeczuwając, że życie spłata mi następnego psikusa rzuciłem bagaże na podłogę i przebrawszy się udałem się na zasłużoną kolację. Pani w recepcji zachwalała restaurację Sfinks – żołądek
mam dobry – więc w drogę.
Nadmienię tylko, ze wyszedłem z hotelu około godziny 20.40 – czyli prawie w biały dzień.
Dojechałem taksówką pod Centrum Handlowe Askana – wszedłem sobie do spożywczaka aby kupić coca-colę do pokoju, bo w hotelu niestety nie było.
Dobra… musze coś zjeść – bo żołądek przysycha do kręgosłupa. Zjadłem tylko rano 7 gorących psów (czyt. hot dog) i więcej nic…
Dobiegam do restauracji … a tu pyk…. z hukiem zamknęła się żaluzja. Hmmmm myślę sobie… Co jest grane? Dobiegam do drugiej restauracji… a tu miły Pan zaprasza mnie na kolację … ale w dniu następnym.
Niestety już zamykają. No jasny gwint – przecież jest dopiero 21.00.
Tak sobie pobiegałem po Gorzowie. Owszem był McDonald, ale miałem ochotę na coś lepszego niż kanapkę z wściekłych krów.
Pytam się taksówkarza… – Panie, gdzie tu można coś dobrego zjeść o tej porze?
– Don Vittorio! – odpowiada mi gościu… Więc biegne co sił, może jeszcze nie zamknęli. Może dam rade 🙂
Jest! Otwarte! Wchodzę… i zonk…. ja w jeansach, w t-shircie, a tam ekipa w garniturkach, kreacjach. Myślę sobie… No pięknie… to pojadłem. Całe życie przebiegło mi przed oczami w sekundę.
Ale… do odważnych ponoć świat należy.
Kelner zmierzył mnie od stóp do głów, ale nie wyrzucił… Moja wrodzona inteligencja popchnęła mnie na taras, gdzie zlałem się z cieniem drzew i nie było widać jak jestem ubrany.
Nie będę się rozpisywał dalej w temacie jedzenia. Napiszę tylko – jeśli będziecie w Gorzowie – POLECAM SERDECZNIE TĄ RESTAURACJĘ. Jedzenie jest tam WYŚMIENITE!!! Ubierzcie się tylko w miarę stosownie, aby czerpać z siedzenia w tej restauracji i degustowania potraw jak największej przyjemności.
Tak więc zjadłem co miałem zjeść – polecam eskalopki i łososia w ichnich sosach. MIIIIOOOOOODZIOOO!
Wróciłem do hotelu i położyłem się spać. I tak skończył się ten dzien.
Rano zjadłem śniadanie (śniadanie było całkiem niezłe) i czekałem na pojawnienie się moich pilotów 🙂 Andrzeja i Ewy. Po śniadanku wspólnie usiedlismy sobie na kanapie pykając fajeczki i sącząc chłodne piwko.
W sumie mogłbym pisac teraz, ze przyjechali nasi znajomi – ale to przeciez jasne jak słońce ze przyjechaliśmy tu własnie dla tych ludzi, dla atmosfery. Sam turniej jest – bo jest. Ale mało kto zwraca uwagę na zajęte miejsca. Liczy się sam klimat. No chyba, że ktoś przyjeżdza tu na wykłady o cygarach, albo czeka na kosmiczne cygarowe go-go…
Nareszcie mogłem osobiście poznac Pawła Hap?a, który rozstawił się ze swoimi fajkami. Fajki moim skromnym zdaniem prześliczne – zanabyłem sobie 2 sztuki (pokerka i piaskowanego bilardzika)
Przyjechał tez Zbyszek Bednarczyk z żoną – jego fajki jak zawsze robią wrażenie. Oczywiście nie brakło też Tadeusza i Celiny Polińskich.
Tak więc, powoli hotel ożywał. Ach jak ja uwielbiam te rozmowy i powitania.
Andrzej poszedł na obrady prezydentów (miał walczyć, aby Śląski Klub Fajki włączono oficjalnie do RPKFu) – a ja oddałem się w ręce znajomych i pogaduchy z nimi.
O tym, co ustalono na Radzie – już wiecie – więc nie będę pisał o tym. Możecie przeczytać o tym na wszystkich portalach fajczarskich.
Sam turniej moim zdaniem był zorganizowany bardzo fajnie – profesjonalnie. Jak zawsze nie brakowało dobrego humoru i dobrej zabawy. Kto nie był niech żałuje.
Skoro turniej się zaczął – musiał się tez i skończyć. Mnie się skończył na 49 miejscu – bo tytoń coś nie chciał mnie słuchać. A żar goniłem po fajce, ale … uciekł :))))
Generalnie była to dla mnie świetna impreza, gdzie po raz kolejny mogłem spotkać się ze znajomymi.
Szczerze powiedziawszy – nie wiem co jeszcze napisać. Przeciez nie można cały czas pisać – było super, było extra. Może po prostu zaproszę tych – którzy nie byli jeszcze na takiej imprezie.
Ludzie – naprawde warto przyjeżdzać na takie imprezy!! Dla ludzi, którzy tworzą cały klimat.
Tak więc wszelkie przygody zrekompensowali ludzie i turniej. Czyli warto było 🙂

Na koniec chciałbym bardzo podziękować Andrzejowi i Ewie za dowiezienie mnie „w te i we w te” 🙂 mam tez nadzieję, że następny raz będziecie chcieli mnie zabrać :)))
Chciałbym też podziekowac Damianowi – Sobranie jest REWELKA 🙂
Iwonie i Maćkowi – Wy wiecie za co…
Zbyszkowi Bednarczykowi i jego przesympatycznej żonie Reni – za świetną zabawę i „polaków rozmowy” 🙂
Prezydentowi Gorzowskiego Klubu Fajki oraz całemu Klubowi– za świetną i profesjonalną organizację turnieju.
Wszystkim organizatorom, uczestnikom, osobom towarzyszącym dziękuję za wspaniałą atmosferę.

pozdrawiam Darek